17 OCT 2024 - Welcome Back to TorrentFunk! Get your pirate hat back out. Streaming is dying and torrents are the new trend. Account Registration works again and so do Torrent Uploads. We invite you all to start uploading torrents again!
TORRENT DETAILS
Behemoth - I Loved You At Your Darkest (2018) [WMA Lossless] [Fallen Angel]
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Wygłaszanie elaboratów o tym, że Behemoth buduje swoją pozycję na sprawnym żonglowaniu doskonale znanymi muzycznymi schematami, wzmacniając ją jednocześnie piekielnie skuteczną działalnością marketingową, umiejętnością wodzenia za nos mediów i (co prawda, często dość pretensjonalną) obrazoburczością, jest niczym innym jak karkołomnym recytowaniem truizmów.
Dużo istotniejszym wydaje się fakt, że grupa Nergala przez lata wytrwałego kroczenia przed siebie wypracowała sobie miejsce w absolutnej ekstraklasie globalnego metalu, nieosiągalne dotychczas dla żadnego innego zespołu z naszego kraju. Nie może dziwić więc to, że zbliżająca się premiera nowej płyty “Konkwistadorów diabła” rozbudza oczekiwania fanów na całym świecie, którzy aktywność sceniczną Behemoth śledzą dziś z prawdziwymi wypiekami na twarzy. ILYAYD ukazuje się 4 lata po The Satanist, który był rodzajem nowego otwarcia w muzycznej działalności grupy. Odsłuch udostępnianych przed premierą utworów dowodził, że na zbliżającej się płycie zespół (w miejsce ponownego wytyczania nowych dla siebie szlaków) będzie raczej zgłębiał nurt, w którym zanurzył się wraz ze swoim dziesiątym albumem studyjnym. Tak też jest w istocie – I Loved You at Your Darkest to artystyczna kontynuacja The Satanist, zawierająca najważniejsze elementy, które zespół inkorporował do swojej twórczości na wspomnianym krążku.
Błędem byłoby jednak uznać, że ILYAYD jest wyłącznie powtórką ze znanej z Satanisty rozrywki – choć trzonem muzyki Behemoth pozostaje nowoczesny, spojony z death metalową stylistyką black metal, na nowym wydawnictwie band wyraźnie daje się ponieść nieskrępowaniu formy, przesuwając akcenty na niespotykane dotąd w podobnej skali pokłady przystępności, przebojowości, melodii i rock’n’rollowego vibe’u. I choć ten ostatni przebijał się już nieraz w zawartych na poprzednich albumach kompozycjach grupy (choćby Chant for Εσχατον 2000 z Sataniki, Conquer All z Demigod, The Seed ov I z Evangelion, czy Ora Pro Nobis Lucifer z The Satanist) nigdy wcześniej nie stanowił w twórczości zespołu dominującego ogniwa.
Bo czy ktokolwiek spodziewał się, że Behemoth nagra na nowej płycie pełnoprawną balladę (Bartzabel)? Zamieści w co drugim utworze czyste wokale i partie chóralne? Wypełni krążek przebojowymi refrenami (God=Dog, If Crucifixion Was Not Enough…, We Are the Next 1000 Years) i zuchwale chwytliwymi riffami (Wolves ov Siberia, Ecclesia Diabolica Catholica, Rom 5:, wzbogaconymi dodatkowo pOPISowymi partiami solowymi (Angelvs XIII, Sabbath Mater, Havohej Pantocrator), które można śmiało uznać za jedne z najlepszych w historii kapeli? Idę o zakład, że nieliczni.
Słychać na I Loved You at Your Darkest, co uznaję za największą zaletę tej płyty, że Behemoth nie ściga się dziś twórczo z nikim, włączając to także samych siebie. Nergal, Orion, Inferno i Seth pozwalają sobie w to miejsce na śmiałe wycieczki w często oddalone o muzycznego rdzenia grupy rejony, dodając do kompozycji sporo melodii, powietrza i naturalnego flow.
Wszystko to sprawia, że album jest z jednej strony szalenie przystępny, z drugiej nie można odmówić mu wyrazistości, intensywności i szczerości emocji (z których najważniejszą wydaje się swobodna, twórcza radość).
Nie można zapomnieć o dopieszczonej w najmniejszym szczególe warstwie wizualnej, towarzyszącej nowej płycie Behemoth. Zespół od lat znany jest z tego, że aspekt ten traktuje równie poważnie jak samą muzykę – i choć nie do końca odpowiada mi kierunek w jakim Nergal postanowił tym razem kroczyć (znane z klipów czarne Madonny, czy ocierające się o sztampę fotograficzne inscenizacje biblijnych i liturgicznych wątków wolę zrzucić na karb konwencji, jednocześnie kompletnie ich nie kupując) jakości wykonania odmówić mógłby grupie jedynie skrajny ignorant.
Podsumowując – Behemoth oddaje w ręce fanów prawdopodobnie swój najbardziej naturalny, niewymuszony i pozbawiony narzuconych ram gatunkowych krążek, który dowodzi, że zespół dużo chętniej niż na potrzeby rynku i oczekiwania fanów, ogląda się dziś na zaspokajanie własnych muzycznych popędów i artystycznych upodobań.
Synu
Od początku w kontekście nowego krążka Behemotha padało wiele wyrafinowanych stwierdzeń. Mówiło się o progresji. Trafiło się kilka stwierdzeń o przekroczeniu rubikonu, a nawet rewolucji w muzyce zespołu dowodzonego przez Adama Nergala Darskiego. „I Loved You At Your Darkest” przyszło na świat w atmosferze wielkiej ekscytacji fanów. Ale nie tylko to towarzyszyło nowemu dziełu Behemotha. W 2014 roku ukazał się „The Satanist”. Album, o którym napisano już wszystko. Współczesny klasyk, którego poziom trudno osiągnąć. Oczywiste więc było, że nowa płyta sygnowana logiem Pomorskiej Bestii ma przed sobą niesamowicie trudne zadanie przekonania do siebie słuchaczy, którzy wymagali bardzo wysokiej jakości materiału. Album musiał być po prostu bardzo dobry. Czy się to udało?
Single nastawiły mnie na krążek, któremu dam 6/10 i do którego wracał będę co kilka lat, by tę notę jedynie podtrzymać. Ani „God = Dog”, ani „Wolves Ov Siberia”, ani „Bartzabel” nie mogły się równać z killerami z „The Satanist”. Różnica poziomów była bardzo łatwa do zauważenia. Stąd też do pierwszego odsłuchu „I Loved You At Your Darkest” zabrałem się ze średnim nastawieniem. I taka też wtedy okazała się być płyta – przewidywanym przeze mnie średniakiem, którego można odpalić raz na jakiś czas.
Później ponownie nacisnąłem przycisk „play”. Następnie powtórzyłem tę czynność. Przez kilkanaście dni zapoznawałem się z zawartością albumu, bo coś mi w niej nie dawało spokoju. Te kompozycje nie okazały się być przełomowe dla zespołu, ale miały coś w sobie. I po pewnym czasie zauważyłem, że „I Loved You At Your Darkest” to płyta mająca w sobie coś z tej kobiety, która na pozór tylko siedzi i ogląda seriale Netflixa, ale kiedy przekroczy się z nią pewną linię, okazuje się być całkiem rozgarniętą laską, z którą można pośmiać się, porozmawiać, a nawet poromansować.
„I Loved At Your Darkest” to płyta bardzo przemyślana. To rzuca się w oczy zaraz po zerknięciu na tracklistę: mamy tu intro i outro, których tytuły odpowiadają nazwom rąk Bafometa. Dynamika albumu rozłożona jest tak, że całość nie nudzi. Utwory bywają dość skomplikowane, ale nie przekombinowane, a tego obawiałem się chyba najbardziej. Obok bardziej rozbudowanych numerów znajdziemy te proste i bezpośrednie, a kiedy będzie trzeba, Nergal i spółka zaskoczą nas bodajże najłagodniejszym utworem w swojej dyskografii. To sprawia, że słuchacz jest zaangażowany w muzykę. Niejednokrotnie słuchając wielu płyt, łapię się na etapie, w którym patrzę się na to, ile utworów zostało do końca odsłuchu płyty. Przy „I Loved You At Your Darkest” nie zaobserwowałem u siebie tego zjawiska. Nie dlatego, że jestem maniakiem twórczości Darskiego – ten album jest zwyczajnie interesujący. Niesamowite jest to, jak dużo lepiej kompozycje opublikowane jako single brzmią wkomponowane w całość. O ile przed premierą płyty uznawałem je za przeciętne, tak teraz uważam je za bardzo dobre. Żeby je poczuć (tak, w kontekście tej płyty trzeba użyć tego słowa), należy się wkręcić w spójną całość i jej charakter. Wyrwane z niej nie robią należytego wrażenia. Na płycie uzupełniają się, każdy z nich nie ma tego, co ma inny. Chociaż jest jeden wyjątek: „Ecclesia Diabolica Catholica”. Dla mnie jest to numer kompletny, który spokojnie trafi do panteonu najlepszych kompozycji Behemotha i z czasem stanie się klasykiem. On sam jest wystarczającym argumentem za przesłuchaniem „I Loved You At Your Darkest”.
Nowa płyta Behemotha ukazała się w odpowiednim czasie. „The Satanist” ukazał nową drogę obraną przez zespół, a na nowym krążku ten nim konsekwentnie podąża. Na szczęście nie można nazwać tego wydawnictwa „The Satanist II”. Ma ono własny charakter, zarezerwowany tylko dla siebie i jest mu z nim całkiem do twarzy. Dobrze, że zespół nie zdecydował się na pójście po najmniejszej linii oporu i nie nagrał czegoś, co może i byłoby niezłe, ale postrzegano by je za odrzuty z poprzednich sesji. Gdyby ukazało się ono na którymś z wcześniejszych etapów historii Behemotha, jego siła rażenia byłaby dużo inna. Czy słabsza? Prawdopodobnie. Na ten materiał należało ludzi przygotować, oswoić ich z odejściem od konwencji, która dawniej wydawała się być tą najlepszą. Myślę, że nagranie go w okolicach „Zos Kia Cultus” byłoby strzałem w kolano, bo słuchacze byliby zwyczajnie zmieszani tą muzyką i nie daliby jej szansy, tylko od razu odrzucili i przypięli etykietę „komercha”. Dziś „I Loved You At Your Darkest” sprawia wrażenie płyty bardzo naturalnej, która po prostu musiała brzmieć tak, a nie inaczej. I naprawdę nie obchodzi mnie, ile kto znalazł w niej zapożyczeń z rodzimego i zagranicznego podwórka muzycznego. Ta płyta broni się sama w sobie i powinno się ją oceniać tylko przez jej własny pryzmat. Nie przez karmę dla psów w kształcie krzyży, nie przez dziwne posty Nergala na Instagramie, tylko przez jej zawartość muzyczną.
No właśnie, co do tego ostatniego…Z powyższych zdań łatwo wywnioskować, że ów krążek całkiem mi się podoba. Ale czy Behemothowi udało się przebić „Satanistę”?
Uważam, że nie.
Nie wiem, czy Behemoth kiedykolwiek tego dokona. Ale to nie AC/DC, którego nowy album łatwo porównać z poprzednim. W jednym z wywiadów Nergal powiedział, że chciał nagrać płytę, która by była „wystarczająco dobra”. I nagrał ją. Dla mnie jest to krążek wystarczająco dobry. Bo nie chciałem, by Darski udowadniał mi cokolwiek. Wymagałem skomponowania materiału, do którego będę chciał wracać i który mi się nie znudzi. Tak naprawdę nie obchodzi mnie, jak ma się on do „Demigod”, „Evangelion” i innych albumów Behemotha. Być może zauważyliście, że w tym tekście oszczędnie używam tytułów utworów. Po prostu nie uznaję tego za konieczne. Dla mnie „I Loved You At Your Darkest” tworzy swój własny, autonomiczny mikroświat, w który trzeba się wgryźć. Nie rozkładać go na czynniki pierwsze, ale wejść do niego i zobaczyć, czy jest to rzeczywistość, która nam odpowiada. Ja nie narzekam.
schizoid
1. Solve (Intro) - 02:04
2. Wolves Ov Siberia - 02:54
3. God = Dog - 03:58:68
4. Ecclesia Diabolica Catholica - 04:49
5. Bartzabel - 05:01
6. If Crucifixtion Was Not Enough - 03:16
7. Angelvs XIII - 03:41
8. Sabbath Mater - 04:56
9. Havohej Pantocrator - 06:04
10. ROM 5:8 - 04:22
11. We Are The Next 1000 Years - 03:23
12. Coagula (Outro) - 02:04